Natalia Plachta Fernandes
Sinusoida lekkości
Zaktualizowano: 6 kwi
Sztuka bardzo często przedstawiana jest jako pewnego rodzaju wyzwolenie. Uwalnienie. Mówi się, że 'sztuka to wolność'. Przeważnie chyba chodzi o to, że w działalności artystycznej WSZYSTKO jest dozwolone. Jako kontrast do życia codziennego, stosunków międzyludzkich, nauki, pracy - dziedziny życia zniewolone niezliczoną ilością zasad (oficjalnych, niepisanych, naszych wewnętrznych - sumienia, wynikających z przeszłych zajść). Idąc tym tropem, zasiedlił się po kątach pogląd jakoby w sztuce chodziło o to, że w końcu można się 'wyżyć'. Nie czas na obalenie tejże wizji. Może krótko - błędem w takim rozumowaniu jest paradoksalne wtłoczenie sztuki w kolejny schemat - schemat bezschematowości. To też jest pułapka. Podążając za takim pomysłem chciałoby się tworzyć na zasadzie łamania konwencji. No właśnie - NA ZASADZIE.
W twórczości wolność funkcjonuje na nieco innym poziomie. Stanowi brak przywiązania do tego, co zastane. Nie negację z definicji. Ani nie podążanie za 'tradycją' z definicji. W ogromnej mierze chodzi o brak przywiązania do obrazu własnej osoby (styl). Odpuszczenie nieustannego porównywania, wpasowywania, odnoszenia SIĘ, swoich prac, do istniejącego kosmosu rzeczy stworzonych.
Nie, nie wszystko zostało już zrobione. Nie, nie każdy obraz wynika z jakiegoś poprzedniego. Bo jeśli tak, to kiedy nastał tenże dzień, gdy 'wszystko już zostało zrobione/wymyślone'? Do którego roku, miesiąca i dnia człowiek był w stanie tworzyć, a potem zaczęło się tylko powtarzanie?
Krótko rozprawiam się z tymi poglądami, tylko po to, żeby rozjaśnić pojęcie wolności. Jasnym być powinno, że nie jest to siłowe odrzucanie 'tradycji'. Ale nie jest to też zrezygnowane odpuszczenie możliwości pojawienia się czegoś nowego (skoro wszystko już zrobione).
Właściwie nie o tym miało być. Bywa trudno powstrzymać się przed pełnieniem misji obalania popularnych mitów o twórczości. Ale wystarczy.
Wolność jest tematem chyba najszęściej przeze mnie poruszanym. Dużo moich przemyśleń własnie wokół niej się kręci. Pisałam o grawitacji. Uważam, że sztuka 'jako taka' NIE może przygnieść. Ale coś może. Co? Twórczość? Ale teraz podobieństwa i różnice.. Jęśli o mnieo chodzi, jak jakiś czas temu pisałam, przygnieciona zostałam najzwyczajniej ilością zrobionych przeze mnie rzeczy. Namalowanych obrazów, narysowanych rysunków. Długo nie wiedziałam, co z nimi zrobić. Do tej pory właściwie nie wiem, co byłoby najlepszym rozwiązaniem. Ale podjęłam się chyba najbardziej prostego wyjścia - rozdania dużej części moich prac. One fizycznie może nie zajmowały ogromnej przestrzeni. Ale było / jest ich dużo. A ja chcę dalej malować. O wiele więcej miejsca zajmowały w mojej głowie. Świadomość tego, że tak sobie leżą.. i jak ja mam dalej malować, bo co ja z tym wszystkim zrobię.. Tak, czasami coś sprzedam, ale rzadko. Niewspółmiernie rzadziej do możliwości produkcyjnych. Nie mam pojęcia jak i gdzie miałabym nagle sprzedać 100-200 prac. A mniej więcej takiej ilości musiałabym się pozbyć, żeby poczuć różnicę. I co najmniej drugie tyle na razie sobie zachowuję. Ale rozdaję i powoli czuję się lżej.
Nie jest to dla mnie ani trudne, ani nie skaczę z radości. Po prostu nadszedł moment, żeby wiele prac poszło w świat. W końcu wtedy będą bardziej 'żyć'. Będą mogły się 'dziać' u kogoś na ścianie. Moje prace trafiają do różnych osób zgłaszających się do mnie, po tym jak ogłosiłam wielkie rozdanie w internecie. Różne osoby, różnie odczytują tę sytuację. Niektórzy mnie pocieszają, jakobym poniosła 'porażkę' rozdając prace za darmo. Zwykle nie wyprowadzam z błędu. Może powinnam? Może po to jest ten post. Nigdy nie myślałam o malarstwie stricte w kategoriach gotówki. Nie uważam finansów za najlepszą miarę 'sukcesu artystycznego'. Nie mówię, że zupełnie nie są ważne. Ale nie jest to sedno. Nie, nie rozdam wszystkich moich prac za darmo. Niektóre są na sprzedaż. Niektóre nie. Może ktoś zarzuciłby mi 'psucie rynku'. Ale ja nie wiem co to jest 'rynek sztuki'. Czasami ktoś chce kupić ode mnie pracę, więc mu sprzedaję. Do niektórych moich obrazów jestem bardziej przywiązana - ich nie sprzedaję. Z niektórymi nadszedł czas się rozstać - więc je rozdaję. Nie uznałabym jednych za lepsze, innych za gorsze. Każdy jest sobie małym wrzechświatem.
Znowu chodzi o wolność. Kolejny wymiar. Może najbardziej przyziemny (czyszczenie magazynu!), a jednak tyle znaczący. Jednakże na koniec dnia chodzi o wolność w tworzeniu. O TĘ wolność. Kiedy można jakoby nie istnieć. Kiedy puszczają wszystkie liny przykuwające nas do..? Rzeczywistości? Życia? Nas samych? Kiedy przychodzi do mnie coś do namalowania i ja to ZWYCZAJNIE maluję.
